-Cholera. - warczę gdy rano się budzę,a słońce błyszczy w moich brązowych oczach.Zażenowana podnoszę się,i podnoszę nos ku górze.W powietrzu unosi się zapach zwierzyny,której nawet nie umiem nazwać.Chwilę delektuje się chwilą przepięknego zapachu krwi,a zaś potem idę zobaczyć co to jest...Dotarłam na miejsce z hukiem,zapach nadal był ale po jego sprawcy ani śladu.Zaczęłam węszyć.W oddali jednak zobaczyłam młodego,którego sierść połyskiwała...Jelenia? Niee...Białych jeleni niema,prawda?! Moje źrenice się powiększyły,a ogon zaczął merdać.Zaczęłam się skradać,już nie pod wiatr jak kiedyś.Lata praktyki minęły...Oblizałam się,po czym skoczyłam ale wpadłam na wielkiego,białego jelenia z porożem.Oczy ponownie powiększyły się,jeleń biegł prosto na mnie,a ja uciekałam.
-Padnij! - usłyszałam odgłos,i tyle pozostało...
Słyszę jak ktoś mnie budzi,woła moje imię.Otwieram oczy niechętnie.Przede mną jest Omega wraz z jakimś mieszańcem Pitbull'a.A Whippet właśnie robi wywar.
-Co się stało? Gdzie ja jestem? - mrugam oczami.
-W norze medyków,już dobrze - zaczęła Omi - to ja już was zostawię...
-Miałaś szczęście,te zwierzęta o mało cię nie stratowały - uśmiechnął się biały,nakrapiany rudym pies.
Nagle otrzepuje głowę,już sobie wszystko przypomniałam,patrzę na psa z ironią losu.
-Kim ty jesteś?! - warczę.
-Spokojnie...Jestem Weza.
-Weza? - podnoszę lewą "brew"
-No...Tak.
-A co to były za zwierzęta? - uśmiecham się cwano
-Nie wiem...Odmiana jelenia,tylko ze biała? - zaśmiał się.
-Tak,zmutowany jeleń - wtedy huknęłam na ziemię plecami,ale po chwili wstanęłam.
-Ej,gdzie ty idziesz?
-Do domu? - uniosłam głowę - jakiś problem?
-Ale...jesteś ranna.
-Ranna? Phh... Miałam większe rany - mówiąc to skoczyłam do wyjścia nory,ale nagle łapa mnie zabolała - Ałć...
-A nie mówiłem? - uśmiechnął się - połóż się,bo musisz się wyleczyć.
-Dobra...Niech ci będzie - westchnęłam
Położyłam się na łożysku z liści,a Whippet dał mi lekarstwo.
-To tylko skręcenie,niedługo wrócisz do formy - uśmiechnął się chart.
-Okey...-mruknęłam - wytrzymam...-mówiąc to położyłam głowę na ziemie.
Wezu patrzył na mnie z nutką współczucia.
-Jak trafiłaś do sfory? - zaczął rozkręcać rozmowę
-Zgubiłam panią,i wpadłam na Maxwell'a...
-Miałaś właścicieli? - pies najwyraźniej był zdziwiony.
-Tak..normalnych,kochanych właścicieli ale cóż...Nie chcę o tym wspominać...
-Dobrze... - westchnął pies.
-A ty,jak tu trafiłeś? - podniosłam łeb
-Wiesz...Mój pan przeprowadził się za granicę,Po czasie uciekłem i dotarłem tu...
-Współczuje - westchnęłam - sama nie miałam lepiej,moi właściciele zginęli w pożarze....
<<Weza? Masz pecha,wypadło na ciebie xD>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz