Coś wyskoczyło spośród krzaków. Było duże, przez chwilę myślałam, że to wilk. W ułamku sekundy, poczułam jak Weza podchodzi bardzo blisko mnie. Przymrużyłam oczy, a po chwili przyzwyczaiły mi się one do ciemności. Gdzieś pomiędzy drzewami, jakieś dziesięć kroków od nas, rozgrywała się bardzo groźna scena. Wilk, który wcześniej wyskoczył z krzaków, rzucił się właśnie na jakieś zwierzę, które głośno piszczało.
- Boguś... - usłyszałam cichy szept Wezy.
Nie mogłam tego zignorować i zwieść przyjaciela. Doskoczyłam do wilka i uderzyłam go w brzuch. Ten się przewrócił i zwrócił uwagę na mnie.
- Bierz Bogdana do jaskini i nie przychodź! Będę za wami! - krzyknęłam, odpychając atak wilka, który skoczył na mnie z ogromną siłą.
Weza spełnił moje polecenie. Rzuciłam się wilkowi do brzucha i nie bacząc na to, że jeszcze żyje, rozszarpałam mu brzuch. Czułam się przy tym ohydnie. Zupełnie jakbym była wilkiem - bezwzględnym mordercą bez uczuć. Natychmiast odskoczyłam od ciała martwego już wilka i pobiegłam za Wezą. Jednak po chwili zatrzymałam się i spojrzałam na wilka. Właśnie dostał skurczów pośmiertnych. Jego ciało podskakiwało bezwładnie na zimnym, twardym śniegu. Patrzyłam na to ze wstrętem, ale tłumaczyłam to sobie tak: "To było konieczne... byłaś zagrożona, Weza i Boguś też...". Po chwili otrząsnęłam się i pobiegłam do jaskini. Gdy weszłam, otrzepałam się ze śniegu i podbiegłam do trzęsącego się bobra, którego tulił do siebie Weza.
- W porządku? - spytałam, zbliżając pysk do bobra i lekko go trącając nosem.
- Chyba tak - odparł roztrzęsiony Weza.
Widziałam, że cały się trząsł, że targają nim emocje.
- Dam Ci coś na uspokojenie - powiedziałam i zaczęłam szukać w szafce - a Bogdan dostanie trochę suchego siana. Przykro mi, ale nie mam nic innego.
Podałam bobrowi sianko, które zaczął chrupać. Dałam też trochę Kingowi, który patrzył na mnie z oburzeniem, że go zostawiłam na tak ważną wyprawę. Jednak wytłumaczyłam mu to tak, podrzucając mu sianko obok pyszczka:
- King, no błagam cię. Zostawiliśmy cię, abyś pilnował jaskini. Gdyby coś się stało, natychmiast byś nas powiadomił.
Zajączek nadal trochę naburmuszony, pokręcił główką. Lecz po chwili nosek mu drgnął i zaczął zajadać się sianem. Podeszłam do Wezy, który nadal był niespokojny i co chwila spoglądał w wyjście jaskini.
- Weza, uspokój się. Nic nam nie grozi - zapewniłam go i podałam mu lek - połknij.
Pies z niechęcią połknął lek i wzdrygnął się. Nasze zwierzaki - Bogusia i Kinga - ułożyliśmy na jednym posłaniu. Dwa pozostałe przysunęliśmy tak, że leżały dwa metry od siebie. Położyłam się na jednym z nich i zaczęłam przypatrywać się wesoło skaczącym językom ognia, które zdawały się mówić: "Coście tacy smutni?". Spojrzałam na Wezę. Patrzył na Bogdana, który wraz z moim zającem spał spokojnie. Posłanie ich, ułożone było w małym zagłębieniu w ziemi, znajdujące się tuż przy ścianie, co tworzyło coś w rodzaju szańców, których używa się na wojnie. Przysunęłam swoje posłanie bliżej posłania Wezy i znów się położyłam. Mimo leków, pies, nadal miał niespokojny wzrok, błądził nim dookoła jaskini, jakby był nieobecny. Nagle położyłam mu swoją łapę na jego i szepnęłam:
- Nie przejmuj się. Już po wszystkim. Bogdan jest z nami, a my leżymy w bezpiecznie ukrytej jaskini.
Gdy tylko skończyłam mówić, uświadomiłam sobie co właśnie zrobiłam. Szybko zabrałam łapę i wraz z posłaniem, udałam się pod ścianę. Posłałam jeszcze Wezie skromny uśmiech, po czym położyłam się do niego plecami i szepnęłam:
- Dobranoc.
- Dobranoc - odparł pies. W jego tonie usłyszałam ciut zadowolenie i ciut zaskoczenia.
<Weza?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz