- Już nie jesteś jednym z nas - warknęła w moją stronę. - Wynoś się do diabli!
Za plecami matki dochodziły szydercze śmiechy rodzeństwa. Nie mogłam w to uwierzyć po prostu nie mogłam. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem odcinając jedyny dostęp światła. Ulica była zimna i ciemna... Byłam przerażona. Co ja mam ze sobą zrobić? Chciałam drapać drzwi i błagać o litość, jednak zbyt się bałam. Zaczęłam skomleć i płakać na cały głos. Ciszę ulicy przerwały fale echa mojego płaczu. Było mi zimno i mokro... Ja chcę do domu! Coś poruszyło się obok śmietnika. Wielki czarny pies zmierzał ku mnie przedzierając się przez płaty ciemności. Skuliłam sie w sobie skomląc trochę ciszej. Warczał na mnie i zbliżał się w moją stronę. Kiedy stanął w kręgu światła ulicznych lamp, załam sobie sprawę, że jest naprawdę ogromny. Pod czarną brudną sierścią rysowały się potężne mięśnie, białe kły zaciskały się wściekle. Podbiegł do mnie.
- Czego drzesz mordę!? - warknął, ale ja nie przestawałam wyć. - Ulica nie jest dla ciebie! Wynoś się!
Zaczęłam piszczeć.
- Co ty tu robisz!? Wracaj do domu!
- Ale... mnie... wygonili.... z domu... - byłam spanikowana i okropnie płakałam. Byłam jeszcze dzieckiem... Na twarzy psa pojawiła się nutka współczucia.
- Dobra, młoda. Choć za mną.
Biegł bardzo szybko. To pewnie przez te muskuły. Ja dreptałam ile sił, jednak nie mogłam nadążyć. Chciałam znowu się rozpłakać. Ominęliśmy pare ulic. Zniknął w ślepej uliczce. Było tam zbyt ciemno. Nie chciałam wejść, jednak bałam się zostać sama. Okazało sie jednak, że pies czekał na mnie przy drewnianej furtce. Łypnął na mnie złotym okiem.
- Otwórz ją. - polecił. Wpatrywałam się w niego z głupią miną. Warknął.
- Nie słyszałaś?! Otwórz ją!
Przełknęłam ślinę i spróbowałam skoczyć na klamkę, jednak ta ani drgnęła. Próbowałam kilka razy, z coraz większym strachem, aż upadłam boleśnie na ziemię i zapłakałam. Westchnął ironicznie.
- Nie wiem co ja z tobą zrobię... - skoczył bez problemu na klamkę, która odskoczyła. Furtka uchyliła się ze skrzypnięciem. Wpatrywałam się w niego z podziwem.
Wlazł pierwszy, a ja stałam wciąż w furtce. Kiedy dał mi znać abym weszła, posłusznie ze strachem to zrobiłam.
Była to kryjówka dzikich ulicznych psów. Byli tacy jak ten, co zabrał mnie ze sobą. Wielcy , umięśnieni, kły wielkie jak klamki od drzwi. Wpatrywali sie we mnie łakomie, kiedy szłam skulona ze czarnym psem. Zatrzymał się. Psy otoczyły mnie.
- Te, Kafel, co ty za szmacianą lalkę tu przyniosłeś? - zapytał potężny pies o długiej brunatnej sierści.
- Znalazłem ją ryczącą niedaleko domu Skilleta.
- Co zamierzasz z nią zrobić? - warknął wysoki doberman.
- Wyszkolimy ją na jednego z nas. - spojrzał na mnie z góry. Psy otoczyły mnie ciaśniej, a ja usłyszałam wyraźnie szepty " Co mu odbiło?", "Od kiedy przygarnia małe szczeniaki?" " Co on w tatusia się zmienia?" - Jak ci na imię?
- Tiffo.. - pisnęłam.
- Tiffo? - zaśmiał sie ironicznie, kiedy reszta psów zaczęła turlać się ze śmiechu. Skuliłam się.
- Mięczarskie imię. Od dziś jesteś Manga.
<> <> <>
Rosłam. Mężniałam. Stawałam się silniejsza. W towarzystwie dzikich psów z ulicy, stawałam się jednym z nich. Byłam jedyną suczką. Najsilniejszą. Byłam w stanie obalić każdego. Nawet mojego najlepszego przyjaciela, Kafla, który był ich szefem. Dzięki im stałam sie taka jaka jestem. Nie jestem już tchórzem. Śmiało prę naprzód. Oni stali się moją rodziną. Byłam częścią ich gangu. Siniaki były niczym, a blizny oznaką chwały. Nie dbałam o nic bardziej niż o własny tyłek i tyłki moich przyjaciół z gangu. Nie było tam mięczarskich imion jak: Tiffo. Kafel, Skillet, Monster, Tarco... Byliśmy jednością. Uwielbiałam pojedynki z Kaflem, który był dla mnie jak ojciec. Mimo wszystko nie dorównałam mu siłą. Jednak...
Obudziło mnie bolesne szturchnięcie. Otworzyłam zaspane oczy i skoczyłam na równe nogi. To Skillet, potężny doberman.
- Dalej, Manga! - warknął w moją stronę. - Musimy uciekać! Idą ludzie!
Moje źrenice powiększyły się. Wyminęłam Skilleta i jak w furii popędziłam w stronę drewnianej furtki. Byli tam. Było ich dużo. Mieli strzelby... Usypiające.
Nie pamiętam dobrze tamtego zdarzenia. Jednak wiem, że byli silni. Kafel kazał mi uciekać, jednak ja zostałam. Było blisko aby mnie złapali.. Ale on postawił sie za mną. Uciekłam jak mi kazał... Bo powiedział, że to rozkaz....
Wiem, jeszcze tyle, że obudziłam się w lesie... A nade mną stała suczka... Przypomniałam sobie wszystko... Kafel... Zamknęłam oczy, pragnąc już nigdy ich nie otworzyć.
<> <> <> <>
Biegłam po prostu przed siebie. Wiedziałam, że za mną, wszystko już się kończy. Pack Loco Paws, już nie było. Wszystko już się skończyło. Biegłam jak najdalej. Miałam zamiar wrócić na ulicę, znaleźć Kafla. Zatrzymałam się na jednej łapie. Zaraz... Kafla już nie było. Mój gang rozproszył się około rok temu, kiedy ich miejsce nawiedził człowiek. Co miałam ze sobą teraz zrobić? Nie wiedziałam. Może po prostu znajdę jakieś schronienie na noc? Przycisnęłam mocnej opaskę na oko, które znów zaczęło krwawić. Zdałam sobie sprawę, że widzę postać psa... Przymrużyłam oczy. Pies jeszcze mnie nie zauważył. To dobry początek. Przywarłam do ziemi i powoli zaczęłam sunąć w jej stronę. Pies odwrócił się. Na jego pysku wykwitł uśmiech.
- Widzę cie.
Trochę sie speszyłam, lecz szybko niczym torpeda uderzyłam w niego. Pies wywrócił się. Warknęłam ukazując kły.
- Hej, spokojnie - zaśmiał się.
- Ktoś ty!? - warknęłam, a z bandarza spłynęła krew.
< Doo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz