Przybrałem jeszcze bardziej poważniejszą i stanowczą minę niż miałem wcześniej.
-Nie można Ci tak mówić,nawet mojego największego wroga tak bym nie nazwał.-Powiedziałem z powagą w głosie.-Każdy pies i suczka ma taką samą wartość i to nie jest twoja wina,że Maxwell odszedł.Możesz winić tylko mnie.-Dodałem i spuściłem łeb.
-To nie twoja wina.-Wyszeptała i znów zaczęła płakać.Ja wiem swoje...gdybym się nie wtrynił do jej życia może i Maxwell by nie odszedł i byli by teraz razem szczęśliwi.Suczka odwróciła się do mnie plecami i zaczęła mocniej płakać.Nie chciała pewnie żebym widział jej łzy...widziałem już ich w życiu bardzo dużo,a każda inna.Inne z złości,drugie z smutku,jeszcze trzecie z bólu,a czwarte z prawdziwej rozpaczy.Ten ostatni rodzaj zadziwiał i jednocześnie bolał mnie najbardziej.Taylor wciąż leżała na ziemi i chyba nie miała zamiaru się podnieść.W jej szklanych oczach widziałem siebie...też wtedy leżałem i rozpaczałem,a obok mnie Lija...jaj martwe ciało i niewinna łza spływająca po policzku.I moje nienarodzone szczenięta...Nero i Mściciel.Pokręciłem głową by wybić sobie te myśli z głowy i znów spoważniałem.
-Taylor...nie płacz...wiem bardzo dobrze,a może i nawet za dobrze jak to boli,ale czasu nie cofniemy.Możesz pójść do Omegi i spytać się o Maxa lub sama pójść do niego.Pamiętaj,że ja zawsze będę gotowy Ci pomóc.-Powiedziałem i spojrzałem się z współczuciem na Taylor która niepewnie odwróciła się w moją stronę.
(Taylor?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz