niedziela, 4 stycznia 2015

Od Kory CD Weza



 Gdy wreszcie się ocknęłam, była już noc. Zobaczyłam, że Weza leży w drugim kącie jaskini i mi się przygląda. Łapa bolała mnie piekielnie, a w ustach czułam posmak krwi. Pozostałe rany też bolały, ale całą uwagę przykuwała moja łapa. Spojrzałam na rany na ciele Wezy. Spróbowałam wstać. Samiec natychmiast do mnie podszedł i lekkim ruchem łapy, położył mnie ponownie. Serce mi się ścisnęło na widok jego dużych, głębokich ran. Po policzku spłynęła mi łza.
- Weza... - powiedziałam cicho.
- Cicho. Nie męcz się - odparł ciepło, acz stanowczo pies.
- Ja chcę Ci pomóc... - znów spróbowałam wstać, ale łapa znowu zabolała.
- Leż.
- Na tamtej półce - z trudem wskazałam mu wzrokiem - zobaczysz czerwone pudełeczko. Podaj mi je, ale nie otwieraj.
 Pies z ogromnym wysiłkiem spełnił moje polecenie. Gdy postawił obok mnie pudełeczko, otworzyłam je, a jaskinia wypełniła się zapachem winogron i śliwek. Nabrałam trochę na zdrową przednią łapę i kazałam Wezie podejść. Ten położył się obok mnie, a ja nasmarowałam mu rany. Widziałam, że się krzywi, że rany go pieką.
- Pomoże Ci ta maść - wyjaśniłam.
- Oby - jęknął.
 Gdy skończyłam, Weza poszedł na swoje posłanie. Chwilę leżeliśmy w milczeniu, a ja oddychałam ciężko.
- Bardzo cię boli? - spytał w końcu Weza.
- A czy zając ma długie uszy? - zażartowałam, a King podniósł się z posłania.
 Podszedł do mnie i widocznie widząc, że jest mi źle, wtulił w moją sierść łebek. Uśmiechnęłam się najpierw do niego, a potem do Wezy. Łeb opadł mi ciężko na posłanie, oddychałam powoli, ale zachłannie, jakby brakowało mi powietrza. Zasnęłam.
*tydzień później*
- Złap mnie jeśli umiesz! - krzyknęłam, biegnąc co sił w łapach.
 Weza mnie gonił i był prawie tuż za moimi łapami. Wyzdrowiałam juz zupełnie, nasze rany się zagoiły. Śnieg skrzypiał mi pod łapami, a ja śmiałam się w niebogłosy. Nagle Weza na mnie skoczył i przycisnął mnie do ziemi.
- Wygrałem - powiedział śmiejąc się.
- Dobra, dobra niech Ci będzie - odparłam z uśmiechem.
 Leżeliśmy chwilę łapiąc oddech. Aż w końcu wstaliśmy i wróciliśmy na piechotę do jaskini. Tam King i Bogdan już na nas czekali. Dałam im trochę korzonków i kory z drzewa i położyłam się na swoim posłaniu. Weza rozpalił ogień i poszedł na polowanie. Wtuliłam łeb w swoje łapy i zaczęłam przyglądać się jak ogień wesoło skacze i trzeszczy. Nagle usłyszałam tupot u wejścia jaskini. Nastawiłam uszy i obnażyłam kły pokazując agresję. W wejściu jaskini stał ten kary koń, z którym walczyliśmy tydzień temu. Zjeżyłam sierść na karku i warknęłam.
- Cicho bądź - mruknął koń - przyszedłem ci tylko powiedzieć, że ten Weza cię zostawi. Gdy będzie ci najbardziej potrzebny, po prostu odejdzie. Nie przywiązuj się do niego.
 Po czym prychnął głośno i odszedł. Patrzyłam za nim osłupiała. Nie zrozumiałam nic, poza tym, jak powiedział, że Weza odejdzie. Nie wierzyłam mu, ale coś kazało mi potwierdzić jego słowa. Łza spłynęła mi po policzku, lecz szybko ją wytarłam słysząc kroki Wezy. Wszedł, taszcząc za sobą dzika.
- Będzie dobre jedzonko - oznajmił mi i spojrzał na mnie.
 Miałam zmarszczone czoło, byłam zła, ale i smutna. Patrzyłam na niego świdrując go wzrokiem.
- Hej co ci jest? - spytał pies.
- Powiedz mi, kim, jak go poznałeś i co się stało z tym karym koniem - powiedziałam stanowczo - chcę usłyszeć prawdę.

<Weza? Dam, dam, dam!!! xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz