sobota, 14 lutego 2015

Od Despero C.D. Taylor

-Nie...-Mruknąłem i odwróciłem się przodem do suczki.Spojrzałem jej się przez chwilę głęboko w oczy i wstałem podchodząc do szmat w których leżała moja cenna obroża.Podniosłem ją do słońca i westchnąłem znów chowając.Wtedy kaszlnąłem z cztery razy i podszedłem znów do Taylor.
-Jak ostatni raz byłem na walkach...dopadli mnie i mieszaniec obiecał,że przyjdzie tu w nocy z całą bandą,a ja muszę jak najszybciej uciekać...może i będę tchórzem,ale lepiej być żywym tchórzem niż martwym bohaterem...-Powiedziałem i wtedy znów podszedłem do szmat i zawinąłem w nie obrożę.Potem wpakowałem tam moją chustę i to stare zdjęcie które zdążyłem zwinąć tamtemu facetowi.Wtedy wziąłem cały bagaż w pysk i zacząłem wychodzić powoli z jaskini.
-Dokąd idziesz?-Spytała Taylor.
-Przed siebie...-Odwróciłem tylko łeb w jej stronę.
-Ale...a jak oni tu przyjdą?I jak...będzie wojna?-Spytała.
Westchnąłem i upuściłem wszystko na ziemię.
Rzeczywiście...nie chcę żeby ktoś musiał za mnie cierpieć tak samo jak inne psy z przeszłości.Suczka patrzyła się na mnie z taką nadzieją w oku.Rozum kazał mi iść,ale serce nie pozwalało mi się ruszyć.Zawsze wybierałem rozum...i do dziś myślałem,że to słuszna decyzja.Uśmiechnąłem się lekko i wziąłem swój bagaż w pysk idąc przed siebie.Ja inaczej nie umiem...jestem po prostu zwyczajny tchórzem!Tak,tchórzem!Jestem słaby,ale mam to gdzieś.Kiedy byłem już przy granicy popatrzyłem się na zachodzące powoli słońce i obejrzałem się za siebie.Westchnąłem i zacisnąłem powieki.Wyciągnąłem tylko obrożę i popędziłem w stronę swojej jaskini.Kiedy już byłem w lesie słyszałem dziwne odgłosy.
-Gdzie on jest?
-Przecież Despero to tchórz.
-Tak,boi się nas!
-Nie!-Warknąłem i wyszedłem z krzaków.Akurat stanąłem przed mieszańcem.
-Widzę masz moją własność.-Zaśmiał się mieszaniec patrząc się na obrożę.
-To nie należy do ciebie.-Warknąłem.
Wtedy jeden z sługusów mieszańca zaczął do mnie podchodzić,ale pies zatrzymał go łapą i powiedział,że sam do załatwi.
Wtedy rzucił się na mnie i ugryzł mnie w nos.Ja zawyłem z bólu,a mieszaniec z zakrwawionym pyskiem wylądował na ziemi.Wtedy ja warknąłem i to ja rzuciłem się na niego,a on zrobił to samo.On wbił się w mój kark,a ja w jego łapę.Żaden z nas nie puszczał,a ziemia pod nami robiła się czerwona od krwi.Mieszaniec który powoli opadał z sił wbił się jeszcze pazurami w moje czoło,a zębami które były zaczepione na moim karku chwycił z ucho i ciągnął jakby chciał mi je oderwać.Wreszcie odepchnąłem go i stanęliśmy na przeciw siebie dysząc.Obroża leżała nie tknięta na ziemi obok mnie.Wreszcie rzuciłem się na mieszańca i chwyciłem go w pysk.Zacząłem nim tarmosić i rzuciłem o ziemię.Pies już nie żył...podszedłem do niego by to sprawdzić,a on ostatnimi siłami podniósł łeb i wbił mi się w szyję.Ja jeszcze trochę pochodziłem aż wreszcie upadłem na obrożę której drogocenny kamień zabarwił się na czerwono.Psy uciekły...ja dyszałem ciężko.Wziąłem obrożę w łapę i uśmiechnąłem się.
-Przeklęta ta obroża.Wszystko poświęciłem dla niej...nawet życie.-Powiedziałem i odłożyłem ją obok siebie,ale w zasięgu swojej łapy.Ból zjadał mnie,a rany strasznie bolały,ale bardziej bolało mnie chyba sumienie...za to co kiedyś zrobiłem...że byłem tchórzem...a teraz?Chciałem zgrać bohatera...nie czuję się jakoś teraz jak bohater.Mieszaniec leżał parę metrów od mnie...nagle zaczął padać deszcz.Niebo płakało...mi też po policzku popłynęła łza,ale nie można jej było odróżnić od tych kropel wody które na mnie kapały.
-Czemu...?-Szepnąłem.
W oddali wycie wilka...chyba przyjdzie tu i dobije mnie...Nie mogłem wstać i bardzo ciężko oddychałem.Już resztkami sił przewróciłem się z boku na plecy i rozłożyłem przednie łapy na obie strony,rozciągając je jak najdalej.Pozwalałem by deszcz płynął po moich policzkach i spływał po zakrwawionym nosie.Moje wilcze futro zrobiło się czerwone i brudne od ziemi.Popatrzyłem się ukradkiem na mieszańca...on też jako niejedyny oddał życie by zdobyć tą obrożę.Nagle zauważyłem jak jakieś zwierzę siedzi w krzakach wsłuchując się w moje ubolewanie nad sobą.To na pewno wilk...przyszedł już mój koniec.Zacisnąłem powieki i zamiast ugryzienia lub warczenia poczułem jak jakiś mokry nos trąci mnie w policzek.Już myślałem,że to Taylor...ale kiedy otworzyłem oczy przekonałem się,że to tylko Charlie.Smutny usiadł obok mnie i położył mokrą łapę na mojej ranie która była na prawej łapie.Uśmiechnął się lekko...woda z jego mokrego futra kapała co chwila na ziemię...już ledwo co wstrzymywałem powieki od zamknięcia się...Charlie patrzył się na mnie,a po jego policzku spływały łzy które potem skapywały na moje rany.Potem pies spojrzał się na ciało mieszańca i znów przeniósł wzrok na mnie.Nic nie mówiliśmy...tylko czytaliśmy sobie z oczu słowa których nie da się powiedzieć.Już nie mogłem odróżnić czy to deszcz na mnie pada czy łzy Charliego.Tylko czemu on płakał...?Śmiał się,ale i jednocześnie bardzo smucił.Nie zważając uwagi na to,że jestem cały brudny i zakrwawiony przytulił mnie...tak dawno nie widziałem swojego kochanego brata który jeszcze wcześniej był moim wrogiem.
-Idz już...-Powiedziałem cicho,ale stanowczo,a Charlie z ciężkim sercem odwrócił się i poszedł.I znów zostałem sam...

Cada camino termina en algún lugar ... y aquí llegó su fin ... pero lo siento por los que estaban conmigo ... siempre ... este es el final

Śpiewałem już resztkami sił...nagle kolejny cień pojawił się w krzakach...tym razem już byłem pewny,że to Taylor.Ona podbiegła do mnie i patrzyła ze strachem.Nie wiedziałem czy szykować się już na śmierć...czy może mieć nadzieję,że jakoś z tego wyjdę...

(Taylor?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz