Chwilami te zagubione w ogromnej ciszy lasy zdawały się przypominać moje rodzime, niby krajobraz po bitwie, wyszarpany oprawca. Brzozy powalone wiatrem i srogą zimą podobne były do zranionych olbrzymów, a białe pnie zmieniały się w znikające sylwetki. Świat jest jedną wielką kupą śmieci. Jeszcze jeden krok i… Coś szarpnęło moim ciałem i przycisnęło mi łapę do pyska.
- Kim ty…? – zdążyłam wycharczeć w dzikiej złości, odpychając napastnika. Koło mojego nosa przeszło puchate, najeżone zwierzę, cudem nie zwracając na mnie uwagi błyszczących chęcią mordu ślepi. Ponownie popatrzyłam w stronę ciężko oddychającej postaci leżącej obok mnie. Brązowy pies z napięciem śledził oddalającego się drapieżnika.
- Czego chcesz?
- Niczego. Uratowałem cię.
Wyraźnie zadowolony z siebie samiec przymrużył oczy, po czym przechylił lekko łeb.
- Nie należysz do tutejszej sfory, prawda? Gdzie moje maniery? Jestem Doo.
Przyjrzałam się mu spode łba i prychnęłam cicho.
- Z tego co wiem, mam obowiązek zaprowadzić cię do mojego monarchy.
- Zbytek łaski.
Słowa, zimne i wyważone, nienaturalnie spokojne, ale przecież tak tętniące emocją. Usiadłam na ziemi, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie mam zamiaru się stąd ruszać.
{Doo?}
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz