- Rozumiem, ale nie wszyscy mają pecha. Ja jestem typem podróżnika, nie zatrzymam się nigdzie na długo. Poza tym, chciałbym kiedyś jeszcze zobaczyć mamę...i trochę świata.
- Zrobisz, jak zechcesz...
Zamierzałem pożegnać Taylor i wrócić do swoich spraw, gdy nagle coś przykuło moją uwagę. Podbiegłem do zarośli i zobaczyłem zająca. Pomyślałem, że może by go złapać. Taylor też i po chwili go goniliśmy. Ten był wyjątkowo szybki. Gdy go wreszcie dogoniliśmy zorientowałem się, że jesteśmy na granicy sfory. Powiedziałem więc cicho do Taylor:
- Tay, spadamy...
- Czemu?
- Jesteśmy na granicy z miastem...
Nagle usłyszałem głosy. Były coraz bliżej.
- Taylor, SPADAMY!!!
Uskoczyłem w bok i zacząłem uciekać. Obejrzałem się, suczka biegła koło mnie. Odbiłem się łapami od ziemi, by przeskoczyć przez gałąź, gdy poczułem, że coś zaciska się na mojej nodze. Upadłem i zamknąłem oczy, błagając, żeby to nie było to, o czym myślę. Poruszyłem tylną kończyną i otworzyłem oczy. Na mojej łapie był zaciśnięty sznurek z pułapki. Niestety, na jeden tydzień szczęścia przypadają cztery pechowe... Jak to mówiła moja towarzyszka. Szarpnąłem się, próbując uwolnić. Na nic... Sznur był gruby i twardy. Odwróciłem głowę i zobaczyłem pysk Taylor.
- Idź, uwolnię się, nie raz byłem w podobnych tarapatach - skłamałem.
Suczka otworzyła pysk, jakby chciała coś powiedzieć, ale przeszkodził jej w tym ludzki głos. Jak ja nienawidzę ludzi... Szkodzą tylko, zabijają i więżą...
- Myślisz, że to były lisy? - zapytał jeden
- Nie, za duży był jeden a poza tym mają inny kolor - odparł drugi.
Wyszli na polanę i zobaczyli mnie i Taylor. Jeden z nich krzyknął:
- To psy! Bezdomne! Trzeba zadzwonić do hycla.
- Jeden złapał się w sidła na lisy. Spójrz, nie rusza łapą.
Odwróciłem się do suczki:
- No idź, jeden pies w schronisku to lepiej niż dwa psy w schronisku... Uciekaj, to cię nie złapią. I tak nic nie zrobisz, to po co masz tu zostać. Uciekaj, póki czas!
Taylor pokręciła przecząco łebkiem i rzuciła się na jednego z ludzi. Krzyknął i kopnął Taylor. Drugi chciał ją złapać za kark, ale go ugryzła w rękę i odskoczyła. Nie chciałem, żeby walczyła sama, więc wstałem na trzech łapach i krzyknąłem do niej, żeby do mnie przyszła. Gdy stała obok mnie, a ludzie podeszli, żeby nas kopnąć. Rzuciłem się jednemu do gardła. Przewrócił się zaskoczony. Drugi przyszedł mu z pomocą, ale go też ugryzłem, a Tay mi w tym pomagała. Gdy już się wydawało, że wygramy, zaniepokojeni hałasem przyszli inni ludzie. Pomogli tamtym i kopnęli Tay. Uciekła i usiadła obok mnie. Było ich dużo... Jeden już wykręcał numer do hycla, gdy inny go powstrzymał i powiedział:
- Ten jeden to rasowiec, spójrz! Jack russel terier... Pewnie się zgubił, dajmy ogłoszenie, że go znaleźliśmy, a właściciele przyjdą i nam zapłacą.
- Dobry pomysł... A ten drugi? Prawie zabił nam kumpla...
- Możemy go zabić, przecież to zwykły kundel. Hycel nie ucieszy się na wieść o kolejnym do wykarmienia. Skróć mu cierpienie, do nogi już nie dochodzi krew, niedługo będzie martwa, a do najbliższego hycla godzina drogi. On się tylko męczy.
- Wy ... . Co my wam zrobiliśmy, to wy zaczęliście, ja się tylko broniłem! Jeszcze mi łapę uwięziliście! A poza tym nie jestem kundlem tylko mieszańcem! Mieszańcem border collie i owczarka australijskiego! - krzyknąłem wściekły na całą ludzkość
( Tay? Wspominał ktoś coś o wenie...? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz